I kolejny pierwszy raz za nami. Tym razem wymyśliłyśmy długi weekend na nartach w Austrii.
I może nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że my jedziemy z Sopotu. To takie miłe miasteczko na północy Polski, które współtworzy Trójmiasto. Czyli w porównaniu z osobami np. z południa Polski, my mamy dodatkowo minimum 6 h jazdy więcej. Takie 6 godzin w perspektywie weekendu (nawet długiego) robi sporą różnicę. To dla nas pierwsza taka przygoda. Do tej pory wyjazd na narty, równał się minimum tydzień w Alpach.
Listopadowy długi weekend (święto niepodległości w Polsce), czyli 11-14 listopada 2021 r. Lokalizację wybierałyśmy pod kątem warunków śniegowych, które wtedy nie były szałowe — stąd wybór lodowca był dla nas oczywisty. Padło na lodowiec Kitzsteinhorn w Austrii, gdzie ostatni raz byłyśmy w 2013 roku! Patrzyłyśmy też na lokalizację, żeby za daleko nie jechać.
Znalazłyśmy fajną ofertę na SnowTrex:
- kilka dni w Kaprun
- skipassy na Kitzsteinhorn
- śniadania oraz
- wejście do lokalnych term
Trasa
Obiekt
Minusy
Teraz, żeby nie było za pięknie, przejdę do mniej sympatycznych kwestii. Spokojnie — do pozytywów jeszcze wrócę.
Niestety w czasie, kiedy byłyśmy w Kaprun nie działała jeszcze kolejka z miasta. Czyli to super połączenie 3K K‑onnection, łączące Kaprun – Maiskogel – Kitzsteinhorn. Poza tym, że nie udało się nam przejechać tym cudem techniki, to uważam, że w czasie pandemii to połączenie mogłoby być włączone już w listopadzie. O ile w samym ski busie jechało się dobrze (my wsiadałyśmy na jednym z pierwszych przystanków), to sam dojazd do Gletcherjet I i Panoramabahn był masakryczny. Korek w dojeździe do stacji początkowej. Nie wspominając o tym, że osoby podróżujące swoimi autami pod stok musiały nieźle się naszukać miejsca parkingowego. I tu od razu wiadomo, korek na dojeździe oznaczał poranny tłum w wejściu do gondoli. Na szczęście obsługa wyciągu pilnowała masek. Działająca z Kaprun kolejka rozładowałaby korek dojazdowy na lodowiec. A co za tym idzie tłum w porannych gondolach.
Tłumy, tak dla mnie to były tłumy, Pewnie się rozbestwiłam, ale cóż. Najgorsze w tym było to, że większość tego tłumu stanowili Polacy, którzy niestety nie potrafili się zachować... Ani na stoku, ani w restauracji... Dla przykładu. Na dojeździe do kanapy — najechał na mnie jakiś dzieciak. Rozumiem, że zawsze może się coś przytrafić, ale chyba słowo przepraszam, powinno dać radę się wypowiedzieć, a nie patrzeć na człowieka tępym wzrokiem. W restauracji nie było lepiej. Jedna wielka kakofonia dźwięków, wyborne słownictwo, palenie gdzie popadnie. Do tego wszechobecne głośniki bezprzewodowe, które stanowiły wystrój stolika, wydając z siebie cudowną „muzykę” np. jakieś cholerne discopolo. A ludzi było tyle, że w niektórych miejscach na stoku trzeba było jeszcze bardziej uważać lub przeczekać chmarę ludu jadącego czasami byle w dół...
ICE CAMP — my pamiętamy jeszcze czasy VOLVO ICE CAMP. Wiemy, że od paru lat zmieniła się tytułowa marka i teraz jest AUDI ICE CAMP. A dokładnie "Ice Camp presented by Audi am Kitzsteinhorn". No ale nie dane nam było zobaczenie tego, ponieważ całość startuje dopiero od stycznia... Był śnieg, były możliwości na lodowcu — czemu ta atrakcja jest dopiero od stycznia — nie mam pojęcia. Szkoda...
Plusy
I w tym miejscu płynnie wrócę do plusów wyjazdu. Na początek 2G, czyli zasady związane z covidem, jakie wtedy obowiązywały. Dla nas to była rewelacja, że osoby, z którymi dane było nam przebywać na stoku, w knajpie etc. to osoby zaszczepione lub ozdrowieńcy. Akurat dla nas ma to znaczenie i czułyśmy się bezpieczniej. I faktycznie paszport covidowy był sprawdzany. Np. nie można było skorzystać z restauracji bez okazania odpowiedniego dokumentu. Tak samo maski — było wszystko fajnie pilnowane przez obsługę wyciągów. Dzięki tym zasadom oraz temu, że my uważamy i zachowujemy się odpowiedzialnie — udało się spędzić bezpiecznie weekend w Austrii.
Nie można zapomnieć o termach, do których miałyśmy codzienny wstęp. I tak każdego dnia po nartach pędziłyśmy na baseny, sauny i inne cuda. Był to dla nas pierwszy taki wyjazd, podczas którego tak często korzystałyśmy z tego typu atrakcji. Codzienne popołudnia/ wieczory w termach pozwoliły nam odkryć rzeczy, z jakich wcześniej nie korzystałyśmy, albo sądziłyśmy, że to nie dla nas.
Narty nartami, ale relaks po śmiganiu też jest ważny i na pewno na plus :) Dla nas relaksem jest między innymi odpowiednie nawodnienie organizmy po takim wysiłku.
Prost!
Jak to bywa na lodowcach, nie ma tu nieskończonej ilości kilometrów tras. Ale te ok. 60 km tras w zupełności wystarczy, szczególnie na weekend. Co prawda nie wszystkie trasy były dostępne. Albo z powodu warunków, albo były po prostu wynajęte na treningi dla różnych ekip narciarskich. Te otwarte trasy dla wszystkich były bardzo fajnie przygotowane, chyba było jedno takie miejsce, gdzie trzeba było uważać na drobne kamyki.
FAQ:
Nie będę na koniec pisała, że było więcej plusów, czy minusów. Nie o to chodzi. Najważniejsze, że były narty! W końcu! Do tego weekendowego wyjazdu to była dla nas najdłuższa przerwa pomiędzy nartami, jaką do tej pory miałyśmy. Dlatego sam wyjazd był jednym wielkim plusem :)
3 Comments
Fajne zdjęcia. Świetna jakość. Niepodległość narciarska bezwzględna!
Ciekawa trasa i całkiem blisko Polski. Bardzo ładne zdjęcia!
Piękne zdjęcia, dziękuję za informcję o tym miejscu!