Bridget Jones, kangury i Mario Matt, czyli po prostu Ski Arlberg

 

Jakby tu zacząć, żeby nie wypaść na snoba? Cholernie ciężko. No bo co powiedzieć, gdy było się w kolebce narciarstwa, miejscu nagrań słynnego filmu i bliskim spotkaniu trzeciego stopnia z gwiazdą narciarstwa?

Szach – MATT

 
Jakiś czas temu naszło nas na wypad w gdzieś, gdzie nas jeszcze nie było. A ponieważ granica Tyrol/ Vorarlberg to cholernie droga miejscówka, więc poszperałyśmy w necie i dzięki Snowtrex zapragnęłyśmy zanocować nieco dalej od głównych stoków w okolicy, co okazało się strzałem w 10! Mianowicie bowiem nabyłyśmy pobyt z HB w hotelu zwanym Pezina. I choć okazał się tanią mekką spragnionych procentów naszych rodaków – okazał się również mimo wszystko – kapitalną bazą noclegowo/ wypadową na narty.
 
Hotel Pezina to 3* miejscówka położona w miejscowości Flirsch. Gdyby nazwa miejscowości nikomu nic nie mówiła (no bo niby czemu miałaby?) – pragnę donieść, iż jest to rodzinne miasto Braci Matt! HELLOOOOOOO!!! Dokładnie! Ci sami, we własnej osobie! Normalnie wjeżdżamy do wiochy, a tam banery promujące spotkanie z Michaelem Matt, park imienia Mario Matta itp., itd. Normalnie nas zatkało… A już topem topów było, gdy chodząc pewnego popołudnia po wsi, dotarłyśmy przez przypadek do posiadłości Mario Matta i zwabiłyśmy do mizianka jego kota 🙂 Rudzielcowi tak się podobało, że nie chciał nas zostawić 😉 Ale chwilę potem nadciągnął szczekający w niebogłosy pies, w postaci gotowego do polowania na cokolwiek potwora rasy Rodezjan i postanowiłyśmy oddalić się, gdy tylko mijał nas goniący go sam mistrz austriackiego narciarstwa – MARIO MATT! I tenże emerytowany narciarz – jak na prawdziwego sportowca przystało – zajmuje się aktualnie rożnymi biznesami. Jest posiadaczem m.in. stadniny cudownych koni i knajpy Krazy Kanguruh na jednym ze stroków St. Anton 🙂 I takim właśnie sposobem zwariowane kangury trafiły do Austrii. Proste.
 
Ale samo Flirch to to oczywiście nie tylko Mattowie. Jest też lokalna mini mleczarnia i mały sklepik spożywczy, w którym owe krowie cuda nabyć można w detalu. Krótszej drogi od produkcji do sprzedaży chyba jeszcze nie widziałyśmy 😉 Świetlnej jakości wyroby nabiałowe swoją drogą, które warto nabyć jako pamiątkę i pałaszować w domowym zaciszu po powrocie z Austrii. Serio, godne polecenia łakocie dla podniebienia. Zwłaszcza dla osób z wysoką tolerancja laktozy 😉

Flirch to serio maleńka miejscowość z ogromnym plusem. Jakim? Znajduje się na samym początku trasy skibussa. Więc jeśli planujesz dojazdy do St. Anton tymże środkiem transportu publicznego – to masz ogromną szansę na miejsce siedzące w czacie kilkunastomiuntowej przejażdżki pod stok. Nie ma bardziej pozytywnej informacji z rana 😉
Faktycznie jest niedaleko stąd do centrów narciarskich w okolicy. A nie jest człowiek w centrum szaleństwa, hałasów wieczornych itp. Dla nas to idealne połączenie. Jeśli wiec cenisz sobie – jak my z Kasią – nieco spokoju, to Flirch jest idealnym rozwiązaniem.

Śnieg do końca

 
Byłyśmy tu na wiosną: słońce utrzymuje się do późnego popołudnia, można poopalać się na leżaczku, niewiele ludzi… Po prostu BAJKA! Serio polecamy St. Anton i okolice na wiosenne nartowanie. Na 1 karnecie narciarskim można sobie poszaleć m.in. w St. Anton, Rendl, Lech, Zurs, Wartch, Schröcken i St. Christof. Powiem tak: aż za dużo jak na spokojny pobyt narciarski bez spinki. My nie objechałyśmy wszystkiego, więc bankowo tu wrócimy 🙂 Stoki mega zróżnicowane: strome i płaskie, południowe i te zacienione, wąskie i łąki szerokie… Coś na kształt Soeledn – tylko na większą skalę. Przynajmniej tak nam się wydaje. I mimo opinii mega snobistycznego centrum narciarskiego wszechświata – St. Anton i okolice to takie samo miejsce, jak każde inne w górach w zasadzie… Może ciut większe niż BKK, Flattach, czy Bockstein – ale jednak takie samo. Zwłaszcza po szczycie sezonu zimowego, gdy jest tu mniej narciarzy. Można swobodnie jeździć po stokach (nie ma kolejek do koolejek), zrobić zakupy w sklepie, czy posiedzieć na leżaczku bez konieczności bitwy o tenże mebelek…

Bridget Jones – already a legend

 
Kto nie oglądał Bridget, ten nie skuma. Kto czytał i oglądał – zrozumie, o czym mowa. Bridget podbiła świat druku i ekrany TV, a dziś można nawet wejść do HALL OF FAME w Ski Arlberg i poczuć się nieco jak kultowa postać 🙂 To m.in. tutaj (konkretnie na stokach Lech Zurs), w tych górach kręcone były sceny narciarskie do ekranizacji 2 części filmu. Można wczuć się w postać BJ i cyknąć fotkę w monidle – na pamiątkę dostajesz (wydrukowane!) zdjęcie w stroju narciarskim Bridget z niezapomnianymi różowymi pomponami na czapce 😉
 
 
Samo HoF to oczywiście nie tylko wspomnienie scen z tegoż kinowego hitu. Można tu poznać historię narciarstwa okolicznych gór, na symulatorze spróbować swych sił podczas przejazdu po 85 km tras narciarskich (w obie strony z St. Anton / Rendl przez Zürs i Lech do Warth-Schröcken) z Mario Mattem, Nadine Wallner, czy Patrickiem Ortlieb. Niezła zabawa swoją drogą i kolejne pamiątkowe foto do wklejenia w albumie rodzinnym 🙂

Więcej: www.skiarlberg.at
 
Jeśli fizycznie uda ci się zaliczyć całą trasę (nie na symulatorze), na appce w smartfonie zaplejsować się w poszczególnych punktach trasy – możesz na koniec w Hall of Fame odebrać pamiątkowy gadżet. Ale nie samymi bajerami człowiek żyje, a śniegiem! Więc jedziemy dalej z tym koksem…

Skishow: Schneetreiben – The Snow must go on

 
Zawsze chciałyśmy zobaczyć wieczorne pokazy laserowe, czy jazdę z pochodniami. Ale do tej pory nigdy nam się nie udało spełnić tego marzenia. I jak to zazwyczaj w życiu bywa – zupełnie przez przypadek trafiłyśmy na pokaz w St. Anton am Arlberg. Pewnego wieczora, krocząc po hotelowym korytarzu, natknęłyśmy się na tablicę ogłoszeń. I tu ni z gruszki ni z pietruszki info, że co środę wieczorem, w mieście odbywa się takowy pokaz. SZOK! Więc po kolacji dorwałyśmy skibusa i pojechałyśmy do St. Anton. Całość odbywa się na jednym ze stoków w samym centrum miasta, tuż przy stadionie sportowym im. Karla Shranz’a. Wstęp jest za free. Można w barze pod chmurką nabyć rozgrzewający gluhwein lub ponch (polecamy, bo zimno wieczorami jak cholera!).

Całość to półgodzinne przedstawienie historii narciarstwa, prezentacja szkółek narciarskich, możliwości sprzętu, ludzi gór i sportowców reprezentujących różne zimowe dyscypliny sportowe. Są lasery, głośna muzyka, sztuczne ognie i kapitalna zabawa! Polecamy z całego serducha.

Więcej zdjęć tutaj: tourtheski.com/skishow-schneetreiben-the-snow-must-go-on

Wskazówki:

 
– jeśli masz ograniczony budżet, ale koniecznie chcesz tu przyjechać – uda ci się na 100%. Warto prześledzić ofertę pakietów (pobyt ze skipassem) u pośredników. Nam udało się wyczaić 7-dnio dniowy pobyt z HB i karnetem na cały region za ok. 2300 zł/ os. Jak na tę okolicę to dobra oferta

– są tu bezpłatne stacje ładowania samochodów elektrycznych Tesla – to dla tych, którzy śpią na kasie i mają czas na jazdę z Polski 1500km elektrycznym autkiem

– jeśli chodzi o wyciągi: królują kanapy i gondole. Polecamy turkusową, nieco retro kanapę Seilbahn St. Christof – jest rozkoszna i ogólnie St. Christof to maleńka miejscowość , do której chyba mało kto dociera. Dzięki temu jest tu miło i spokojnie. Ale knajpa z piwem pszenicznym się znajdzie 😉

– na 1 karnecie można przejechać 305 km po trasach zjazdowych i ponad 200km w puchu – tyle co roku jest wyznaczonych tras freeride’owych

Więcej na https://www.skiarlberg.at/en

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.