Kolejny rok (2017) rozpoczął się oczywiście od wyjazdu na karyncki lodowiec, który tym razem nie dał nam rewelacyjnej pogody przez cały pobyt. Przez to — albo inaczej dzięki temu — mogłyśmy poznać kolejne stoki Austrii. Z powodu złej pogody, kiedy to
Moltek był zamknięty, pojechałyśmy m.in. do
Tyrolu Wschodniego. Zawsze od naszej gospodyni dostajemy karnety również na ten region, więc w końcu mogłyśmy skorzystać :) Padło na
Sillian, czyli dla nas tak dobra godzinka jazdy. Stoki tam są fajne, położone niżej niż na lodowcu, stąd więcej drzew i już inne widoki. Jakaś odmiana. Poznawanie nowych tras dane nam było w warunkach wietrznych i lodowych, dlatego zachwytu od pierwszej jazdy nie było. To przyszło nieco później, ale o tym będzie niżej :) Poza Sillianem pojechałyśmy również na
Ankogel, czyli dolinę obok Moltka. Tu, jak jest całość otwarta, to naprawdę fajne stoki są u góry, szerokie i całkiem spory wybór. Z samego Moltka dobrze pamiętam z tego wyjazdu jeszcze swoją pierwszą kontuzję kolana, której nabawiłam się nie podczas jazdy, ale podczas spaceru. Spaceru takiego trochę innego, bo w butach narciarskich spod lodowca do naszej kwatery :) Nie ma to, jak 45-minutowa przechadzka w pełnym ekwipinku ;) Po styczniu przyszedł czas na pobyt w domu, tym naszym nad wodą (niestety). Potem nastał wspaniały marzec, w którym to ponownie dzięki austria.info, udało się nam odwiedzić niesamowite
Soelden. No po prostu miłość od pierwszego zjazdu, wjazdu, wejrzenia, czy jak tam kto chce. To miejsce jest rewelacyjne, dwa lodowce, Gaislachkogl, Giggijoch gondola no i oczywiście: James Bond. Podsumowując — na pewno tam wrócimy.