parallax background

Austria – nasze miejsca


Nie mamy może dużego stażu narciarskiego, stąd nie odwiedziłyśmy jakiejś niesamowitej ilości miejsc, jak niektórzy. Uważamy jednak, że i tak mamy się już czym pochwalić :) A na pewno nas cieszy taka liczba odwiedzonych miejsc. Postanowiłyśmy zebrać wszystko w jednym miejscu, gdzie do tej pory udało się nam szusować w Austrii.

Dawno, dawno temu (2009 rok) zaczęło się w Dorfgastein, to była nasza pierwsza miejscówka w AT. Pierwszy wyjazd tak daleko i jeszcze na dodatek świeżo kupionym autem. To było czyste szaleństwo. Szaleństwo, które kilka lat później powtórzyłyśmy. Ni w ząb znajomości niemieckiego (tylko angielski) ruszyłyśmy na podbój Doliny Gastein. Trafiłyśmy oczywiście do pensjonatu, gdzie właściciele po angielsku znali tylko podstawowe słowa. Dlatego, jak potem wyszło, wiele rzeczy nas ominęło. Na szczęście górka, na której nartowałyśmy była niedaleko, czyli cały sens i powód naszego przyjazdu w Alpy. Fulseck okazał się rewelacyjny na pierwszy wyjazd. Do dziś go mile wspominamy. Z Dorfu pamiętam dobrze piękne dzwonki — ręcznie robione przez lokalnego artystę i gorące źródła, w których można było sobie ogrzać ręce.
W kolejnym sezonie, 2010 roku, trafiło na Pitztal. Nasz pierwszy lodowiec, a na dodatek wygrana w konkursie. Pierwszy raz miałyśmy okazję wjeżdżać kolejką w skale, która wywiozła nas na wysokości, na których wcześniej nie jeździłyśmy. W sezonie naszego pobytu na Pitztalu — wspaniała Café 3.440 była dopiero w planach.


2011 rok to powrót do korzeni :) Wróciłyśmy do Doliny Gastein, do Ski amade, tym razem do przepięknego Böckstein, skąd śmigałyśmy ski busem na Sportgastein. W Böckstein znalazłyśmy świetny pensjonat, którego właściciele poza wspaniałym ternem wkoło, psami, kotami, mieli staw, z którego na nasze talerze trafiały świeże pstrągi przygotowane przez właściciela. Tam było tak super, że na pewno byłaby to nasza stała miejscówka, ale niestety sezon, w którym gościłyśmy w tym miejscu — był ostatnim dla tych właścicieli. Po zimie sprzedali obiekt, który trafił już niestety w ręce jakieś firmy i stracił to „coś".


Po tygodniu w Gastein przemieściłyśmy się do kurortu nad kurortami, czyli Ischgl. To narciarskie Monaco trafiło się nam dzięki wzięciu udziału w konkursie (tak znowu), w którym, jeśli dobrze pamiętam, córka burmistrza Ischgl zapraszała do zabawy ;) Ischgl to był dla nas kompletnie inny i nowy świat narciarski. Szerokie, świetnie przygotowane trasy, ich niezliczona ilość, rewelacyjne gondole. I nic nie przebije taśmociągów (tzw. ruchomych dywanów), dzięki którym od naszego hotelu do wyciągu prawie w ogóle nie trzeba było chodzić :)
2012 rok niestety dla nas był rokiem bez nart, ale nie mogę sobie kompletnie przypomnieć dlaczego...
Zimą 2013 (marzec) wybór padł na Kaprun i jazdę na kolejnym lodowcu — Kitzsteinhorn. Z tego wyjazdu najbardziej pamiętam:

  • przeraźliwy mróz,
  • szerokie całkiem trasy,
  • nocleg w fajnym hotelu prowadzonym przez Czecha,
  • i jeszcze wtedy Volvo Ice Camp (teraz już kilku dobrych lat jest tam Audi).

2014 rok (styczeń), to czas, kiedy zaczęłyśmy naszą przygodę z ulubionym lodowcem Mölltaler. To również rok, kiedy po raz pierwszy postanowiłyśmy pojechać na narty w styczniu, a nie w marcu. Było to dla nas pewnego rodzaju wyzwanie — wiecie łańcuchy na koła, ośnieżone drogi, zawieje itp.

Po tak mniej więcej ponad dwu miesięcznym „odpoczynku” w domu wróciłyśmy do Austrii. Takie zimy lubimy. Najpierw Moelltaler i szusowanie wtedy jeszcze dla nas po raz pierwszy po super lodowcu w Karyntii. Następnie zimowo-wiosenny (marzec/ kwiecień) wypad na kolejny lodowiec — Hintertux. Tux kojarzyłyśmy jako mega popularny kierunek wśród polskich turystów i faktycznie na stoku język polski był słyszany mega często.
W 2015 roku po raz kolejny pojechałyśmy na Moelltaler Gletscher, co stało się już u nas wręcz tradycją. Bo jak tu nie lubić kameralnego lodowca. Lodowca, który oferuje różny przekrój tras, super jedzenie i świetną przestrzeń w budynku na górze lodowca — na przerwy w nartach.

Po wizycie w Karyntii pojechałyśmy prosto do Kitzbühel w Tyrolu. Było to dla nas kolejne spełnienie marzeń — odwiedzenie słynnego Kitz. Miejsce to można jak najbardziej nazwać kurortem, ale zupełnie innym niż poznane przez nas Ischgl. Kitzbuehel to taki dla nas tradycyjno-ekskluzywny kurort z domieszką gdzieniegdzie nowoczesności. Marzec w Kitz jest świetny. Pomimo że to nie lodowiec — warunki śniegowe są super, a w samym miasteczku można się polansować w jakimś ogródku na deptaku.
2016 rok był dla nas innym sezonem niż zwykle. W styczniu standardowo pojechałyśmy na Moltka. Było bosko — oczywiście. Natomiast nieco później udało się odwiedzić nowy region Austrii — Górną Austrię (tym razem tylko jedna z nas miała taką możliwość). Dzięki uprzejmości austria.info udało się poznać kilka atrakcji, jakie oferuje Górna Austria. Najciekawszą i jeszcze wcześniej przez żadną z nas nie uprawianą, była wycieczka na rakietach. Jest to coś, co na pewno wypróbujemy razem — podczas naszego wspólnego wyjazdu do Górnej Austrii oczywiście.
Kolejny rok (2017) rozpoczął się oczywiście od wyjazdu na karyncki lodowiec, który tym razem nie dał nam rewelacyjnej pogody przez cały pobyt. Przez to — albo inaczej dzięki temu — mogłyśmy poznać kolejne stoki Austrii. Z powodu złej pogody, kiedy to Moltek był zamknięty, pojechałyśmy m.in. do Tyrolu Wschodniego. Zawsze od naszej gospodyni dostajemy karnety również na ten region, więc w końcu mogłyśmy skorzystać :) Padło na Sillian, czyli dla nas tak dobra godzinka jazdy. Stoki tam są fajne, położone niżej niż na lodowcu, stąd więcej drzew i już inne widoki. Jakaś odmiana. Poznawanie nowych tras dane nam było w warunkach wietrznych i lodowych, dlatego zachwytu od pierwszej jazdy nie było. To przyszło nieco później, ale o tym będzie niżej :) Poza Sillianem pojechałyśmy również na Ankogel, czyli dolinę obok Moltka. Tu, jak jest całość otwarta, to naprawdę fajne stoki są u góry, szerokie i całkiem spory wybór. Z samego Moltka dobrze pamiętam z tego wyjazdu jeszcze swoją pierwszą kontuzję kolana, której nabawiłam się nie podczas jazdy, ale podczas spaceru. Spaceru takiego trochę innego, bo w butach narciarskich spod lodowca do naszej kwatery :) Nie ma to, jak 45-minutowa przechadzka w pełnym ekwipinku ;) Po styczniu przyszedł czas na pobyt w domu, tym naszym nad wodą (niestety). Potem nastał wspaniały marzec, w którym to ponownie dzięki austria.info, udało się nam odwiedzić niesamowite Soelden. No po prostu miłość od pierwszego zjazdu, wjazdu, wejrzenia, czy jak tam kto chce. To miejsce jest rewelacyjne, dwa lodowce, Gaislachkogl, Giggijoch gondola no i oczywiście: James Bond. Podsumowując — na pewno tam wrócimy.
Rok 2017 nie skończył się na tej części Tyrolu. Po raz pierwszy otworzyłyśmy sezon zimowy wyjazdem w grudniu. Czyli jeszcze łapałyśmy się na rok 2017, ale już na kolejny sezon zimowy 17/18. Wybrałyśmy Kaunertal, nową destynację dla nas i kolejny lodowiec.
Z tego wyjazdu pamiętam dobrze:

  • długi czas dojazdu na lodowiec, ale widoki wynagradzały wszystko
  • fajne stoki
  • zakamuflowane auta, które były tam testowane przez producenta
  • mało miejsca na stoku na własny catering
  • granica z Włochami na szczycie góry
  • i co najważniejsze Krampusy

To była przecudna zima 2018. Moelltaler Gletscher wynagrodził nam poprzedni sezon i dał nam taki puch, jakiego wcześniej tu nie widziałyśmy. Na Ankoglu też rewelacja — po prostu zima marzeń. A na tym nie skończyła się nasza wyprawa do Karyntii. Na zaproszenie Kärnten Werbung udałyśmy się nad jezioro Millstätter. Tu w cudnym SPA — Kärnten Badehaus Millstätter See nabierałyśmy sił na kolejne przygody w Austrii.

Czekał na nas:

Sezon zakończyłyśmy wiosennym wypadem do Heiligenblut. Stąd pamiętam, że w końcu zobaczyłyśmy najwyższy szczyt Austrii i przejazd śmiechową kolejeczką, taką trochę w skale, trochę w powietrzu.
Miniony sezon (rok 2019) rozpoczęłyśmy na Moltku, który dał nam popalić, jak nigdy. Przez cały nasz pobyt chyba raz udało się nam tam pojeździć. Pogoda uniemożliwiała uruchomienie stoków... Biorąc pod uwagę, że na bliskim Ankoglu było podobnie, został nam Sillian. Dałyśmy mu drugą szansę i się nie zawiodłyśmy. Było super — stoki, puch, słonko. Godzinka jazdy, jakieś 1000 m różnicy n.p.m — a zupełnie inny świat.

Po kompletnie innym niż zazwyczaj pobycie na Karynckim lodowcu otrzymałyśmy zaproszenie od Kärnten Werbung do Nassfeld. Od dłuższego czasu obserwowałyśmy i poznawałyśmy największy ośrodek Karyntii przez SM. W końcu udało się zobaczyć, czy na pewno jest tam tak rewelacyjnie, jak pokazują. I faktycznie Nassfeld jest super. Najlepszym dla mnie wspomnieniem z Nassfeld jest zobaczenie zawodniczek z szybkościowego teamu Austrii. To naprawdę było coś! Poza tym jeszcze nasz hotel, w którym się zatrzymałyśmy — rodzinnie prowadzony z pysznym jedzeniem i do tego na samym stoku.

Region Ski Arlberg był dla nas ostatnim przystankiem narciarskim w zakończonym sezonie. Pomimo wiosennej pogody stoki na tej wysokości bez problemu dały radę. Wiadomo, że już ok godziny 15 dolna część stoku to była przeprawa przez mękę, czyli śmiganie po i pomiędzy hopkami i leżącymi ludźmi. Stąd zapamiętam, niesamowite ilości tras, na których wypróbowałam swój nowy sprzęt. Dodam, że wymiana nart nastąpiła po 10 latach. Oczywiście nie zapomnę też, że mieszkałyśmy w tej samej miejscowości, w której mieszka Mario Matt!

Teraz nie pozostaje nam nic innego jak planowanie kolejnych wyjazdów. Mamy kilka miejscówek w głowach — takich nowych i takich, do których chcemy wrócić. Zobaczymy, co przyniesie kolejny sezon.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.