Nie mamy może dużego stażu narciarskiego, stąd nie odwiedziłyśmy jakiejś niesamowitej ilości miejsc, jak niektórzy. Uważamy jednak, że i tak mamy się już czym pochwalić :) A na pewno nas cieszy taka liczba odwiedzonych miejsc. Postanowiłyśmy zebrać wszystko w jednym miejscu, gdzie do tej pory udało się nam szusować w Austrii.
2011 rok to powrót do korzeni :) Wróciłyśmy do Doliny Gastein, do Ski amade, tym razem do przepięknego Böckstein, skąd śmigałyśmy ski busem na Sportgastein. W Böckstein znalazłyśmy świetny pensjonat, którego właściciele poza wspaniałym ternem wkoło, psami, kotami, mieli staw, z którego na nasze talerze trafiały świeże pstrągi przygotowane przez właściciela. Tam było tak super, że na pewno byłaby to nasza stała miejscówka, ale niestety sezon, w którym gościłyśmy w tym miejscu — był ostatnim dla tych właścicieli. Po zimie sprzedali obiekt, który trafił już niestety w ręce jakieś firmy i stracił to „coś".
Po tygodniu w Gastein przemieściłyśmy się do kurortu nad kurortami, czyli Ischgl. To narciarskie Monaco trafiło się nam dzięki wzięciu udziału w konkursie (tak znowu), w którym, jeśli dobrze pamiętam, córka burmistrza Ischgl zapraszała do zabawy ;) Ischgl to był dla nas kompletnie inny i nowy świat narciarski. Szerokie, świetnie przygotowane trasy, ich niezliczona ilość, rewelacyjne gondole. I nic nie przebije taśmociągów (tzw. ruchomych dywanów), dzięki którym od naszego hotelu do wyciągu prawie w ogóle nie trzeba było chodzić :)
- przeraźliwy mróz,
- szerokie całkiem trasy,
- nocleg w fajnym hotelu prowadzonym przez Czecha,
- i jeszcze wtedy Volvo Ice Camp (teraz już kilku dobrych lat jest tam Audi).
Po tak mniej więcej ponad dwu miesięcznym „odpoczynku” w domu wróciłyśmy do Austrii. Takie zimy lubimy. Najpierw Moelltaler i szusowanie wtedy jeszcze dla nas po raz pierwszy po super lodowcu w Karyntii. Następnie zimowo-wiosenny (marzec/ kwiecień) wypad na kolejny lodowiec — Hintertux. Tux kojarzyłyśmy jako mega popularny kierunek wśród polskich turystów i faktycznie na stoku język polski był słyszany mega często.
Po wizycie w Karyntii pojechałyśmy prosto do Kitzbühel w Tyrolu. Było to dla nas kolejne spełnienie marzeń — odwiedzenie słynnego Kitz. Miejsce to można jak najbardziej nazwać kurortem, ale zupełnie innym niż poznane przez nas Ischgl. Kitzbuehel to taki dla nas tradycyjno-ekskluzywny kurort z domieszką gdzieniegdzie nowoczesności. Marzec w Kitz jest świetny. Pomimo że to nie lodowiec — warunki śniegowe są super, a w samym miasteczku można się polansować w jakimś ogródku na deptaku.
Z tego wyjazdu pamiętam dobrze:
- długi czas dojazdu na lodowiec, ale widoki wynagradzały wszystko
- fajne stoki
- zakamuflowane auta, które były tam testowane przez producenta
- mało miejsca na stoku na własny catering
- granica z Włochami na szczycie góry
- i co najważniejsze Krampusy
Czekał na nas:
Po kompletnie innym niż zazwyczaj pobycie na Karynckim lodowcu otrzymałyśmy zaproszenie od Kärnten Werbung do Nassfeld. Od dłuższego czasu obserwowałyśmy i poznawałyśmy największy ośrodek Karyntii przez SM. W końcu udało się zobaczyć, czy na pewno jest tam tak rewelacyjnie, jak pokazują. I faktycznie Nassfeld jest super. Najlepszym dla mnie wspomnieniem z Nassfeld jest zobaczenie zawodniczek z szybkościowego teamu Austrii. To naprawdę było coś! Poza tym jeszcze nasz hotel, w którym się zatrzymałyśmy — rodzinnie prowadzony z pysznym jedzeniem i do tego na samym stoku.
Region Ski Arlberg był dla nas ostatnim przystankiem narciarskim w zakończonym sezonie. Pomimo wiosennej pogody stoki na tej wysokości bez problemu dały radę. Wiadomo, że już ok godziny 15 dolna część stoku to była przeprawa przez mękę, czyli śmiganie po i pomiędzy hopkami i leżącymi ludźmi. Stąd zapamiętam, niesamowite ilości tras, na których wypróbowałam swój nowy sprzęt. Dodam, że wymiana nart nastąpiła po 10 latach. Oczywiście nie zapomnę też, że mieszkałyśmy w tej samej miejscowości, w której mieszka Mario Matt!