Wydawać by się mogło, że tylko Alpy nadają się dla nas do nartowania. Okazuje się jednak, że Słowacja też ma swoje plusy. I to całkiem zacne, jak petarda!
Szalony pomysł na narciarski weekend w końcu wypalił! Tym razem padło na stoki naszych południowych sąsiadów. 9 godzin jazdy z Trójmiasta i człowiek w końcu ma góry przed oczami. Białe, ociekające śniegiem niekończące się zbocza... Coś pięknego! Region Wysokie Tatry to miła okolica z kilkoma fajnymi ośrodkami narciarskimi. Nasze zmagania na sztachetach rozpoczęłyśmy w Tatrzańskiej Łomnicy.
Duży, bezpłatny parking na dole, sklepy i solidne wypożyczalnie sprzętu dla najbardziej wymagających. Do tego treningowe pole dla dzieciaków i już można lecieć na górkę. Łagodne, przyjazne stoki, na które prowadzą gondolka i kanapy - do wyboru, do koloru. W kilku miejscach restauracje i kawiarnie, w których można nieźle zjeść i napić się np. słynnej Kofoli :)
Jedziemy sobie w górę. Ponad trasami i - co baaaardzo fajne - drzewami. Bo na tych wysokościach są jeszcze drzewa kosodrzewiny i drzewa iglaste (dla nas jeżdżących głównie do tej pory powyżej linii drzew, to miła odmiana). Niektóre z nich to potężne sosny, ale zdarzają się też magiczne, jednostronne iglaki, których nie szczędził wiatr. A wiać tu potrafi! Na szczęście podczas naszego pobytu przeważało słonko :) Zwłaszcza na początku pobytu temperatura była wręcz nie do zniesienia! Wydawać się mogło, że mamy koniec marca, czy nawet kwiecień! Było nieziemsko - pełna lampa! Jeśli ktoś miał ochotę na opalanie w środku zimy - to dobrze trafił :) Nam jednak zależało na poznaniu nowych tras, więc śmigałyśmy ile wlezie, aż w końcu padłyśmy w porze obiadowej na tarasie restauracji na Skalnate Pleso (1751 m n.p.m.).
Jedzonko w sam raz na zmęczone ciałka: rybka z frytkami i spaghetti dały radę :) Trochę wystygły w kolejce do kasy, ale co tam :) W końcu i razem z ekipą postanowiliśmy zjeść na tarasie :) Pierwszy obiadek na łonie natury w tym roku za nami :)
Jeśli kiedyś będziecie w tym rejonie - koniecznie wpadnijcie do tego muzeum! Jest maleńkie, ale ma w sobie sporo magii! Żona Vladimira sama wytwarza drewniane pamiątki, które można kupić w muzealnym sklepiku :) Można też napić się kawy i zjeść coś słodkiego w muzealnej kawiarence.
W Tatrzańskiej Łomnicy jest sporo knajpek i imprezowni. My spędzaliśmy wieczór w HUMNO. Dla nas jednak muza była zbyt głośna, ale jeśli lubicie imprezować - to knajpa przypadnie wam do gustu :) Po wieczornym piwku w klubie postanowiłyśmy szybko zbiec do hotelu :) Krótki spacer i byłyśmy w hotelowym pokoju. Grand Hotel Praha to bardzo klasyczny, dostojny i ociekający elegancją obiekt. Liczy sobie ponad 100 lat! Pomimo sędziwego wieku - trzyma się nieźle ;) Dzięki remontom i inwestycjom naszpikowany jest elektroniką i udogodnieniami :)
Pokoje są duże i przestronne, a łazienki nowoczesne i komfortowe. WiFi jest w całym hotelu, a restauracja serwuje świetne jedzenie - od śniadania począwszy, na kolacji skończywszy. Jest też basen wewnętrzny i na zewnątrz budynku (czynny cały rok!). Sauna, bania i masaże. Pokój zabaw dla dzieciaków i ogólnodostępna łazienka, która stylistyką nawiązuje chyba do czasów Franciszka Józefa ;) Grand Praha to też niezła miejscówka na elegancką imprezę - nam udało się trafić na jakąś mega wypasioną galę miejscowego Mercedesa: była scena, słowackie gwiazdy popu, panie w sukniach wieczorowych i panowie w smokingach... A my śmigaliśmy wśród nich jak małe lumpy w ciuchach narciarskich ;)
Freshtrack organizowany jest 2x w tygodniu. O 7.30 na Lomnickie Sedlo wpuszczanych jest 40 osób, które mogą pośmigać sobie jako pierwsi :) Co prawda wjazd na górny odcinek wymaga nieco wyobraźni i szybkiej reakcji w czasie wysiadania z dwuosobowego krzesełka, ale poza tym - MIODZIO!!! Po godzince śmigania nie ma to jak porządne śniadanko na stoku w Pizza&Pasta Štart :)
Po freshtrack'u kolejne kilka godzin spędziliśmy na stokach Strbskiego Plesa :) Tu też słonko dawało się we znaki, ale przecież nie będziemy narzekać ;) To bardzo rodzinny ośrodek- widać to po ilości dzieciaków, które były tu po prostu wszędzie :) Ale my nie o tym ;) Stoki tu też są milutkie, otoczone zielonymi koronami drzew i skąpane w promieniach słońca! Kapitalnie i super zacnie!
Jednak w przeciwieństwie do Tatrzańskiej Łomnicy - jest tu chyba więcej ludzi... Bo oprócz tras zjazdowych są też trasy na biegówki i takie tam. No i są skocznie narciarskie! Co prawda chyba już nieczynne, ale to jednak ciekawa odmiana w krajobrazie :)
Wszędzie są oczywiście knajpki i restauracje, bo jak tu nie korzystać z tak pięknych okoliczności przyrody i nie poszamać czegoś? Nas poniosło na obiad do FIS HOTELU. Bardzo przyjemna miejscówka, z dobrym jedzeniem i nienaganną obsługą. Ale pamiętajcie: polskie i słowackie nazewnictwo nie zawsze są tożsame! Kiedy ktoś was namówi na TATRZAŃSKI CZAJ - nie znaczy to, że dostaniecie herbatkę. Czy nawet herbatkę z prądem... Nie, nie :) Chociaż oczywiście polecamy, zwłaszcza w postaci pierwszego, drugiego, czy nawet trzeciego koła ;) Wtajemniczeni wiedzą o co kaman ;)
W drodze powrotnej do Tatrzańskiej Łomnicy wpadliśmy do Starego Smokowca, żeby zobaczyć lodowe cudeńka :) Co roku zimą (aż do kwietnia) można tu podziwiać TATRZAŃSKĄ ŚWIĄTYNIĘ, czyli wykonaną z 80 ton lodu kaplicę, w której odbywają się m.in.koncerty. Załapaliśmy się też na ostatni moment żywota rzeźb lodowych, czyli efektów konkursu TATRY ICE MASTER :)
Region Wysokie Tatry ma cholernie dużo do zaoferowania i nie da się niestety wszystkiego zobaczyć w 3 dni. Doba jest za krótka, a weekend powinien trwać przynajmniej tydzień... Na szczęście nam udało się skorzystać z kolacji pod gwiazdami! Organizowana jest tylko 4x w sezonie zimowym! W niemal totalnych ciemnościach wjeżdża się gondolkami na górę. Poniżej, przez zaparowane szyby kolejki, co jakiś czas widać jedynie światła pracujących ratraków... Błędnik szaleje, bo nie wiadomo, gdzie jest góra, a gdzie dół... Po dotarciu na Skalnate Pleso - wskakujemy do cieplutkiej restauracji na pyszną kolacyjkę, przy dźwiękach muzyki na żywo.
Wrażenie bliskości przyrody i totalna cisza, przerywana jedynie pracą ratraka, są po prostu WOW! Pierwszy raz miałyśmy okazję robić zdjęcia nocne w górach: cudownie jest móc siedzieć opatulonym pod samiuśkim dachem nieba, kiedy tyłek przemarza do kości, gluty zamarzają w nosie, a palców nie czujesz już po 2 minutach bez rękawiczek :) Kapitalne!!! Nie da się tego porównać z niczym innym na świecie! Kilka drinków po takiej przygodzie to już tylko czysta przyjemność :) Jakby tego było mało - tego typu wieczór kończy się w obserwatorium astronomicznym. Co prawda nie dane nam było oglądać gwiazd przez mega wypasiony teleskop, ale za to opowiadający o obserwatorium przewodnik - to prawdziwy pasjonat ;)
Jeśli macie ochotę na więcej fotek - już wkrótce pojawią się w naszej galerii :) KEEP CALM and FOLLOW TOURTHESKI GALLERY :)
1 Comment
Wydaje mi się, że coraz więcej osób zaczyna doceniać uroki Tatr. Po mały przekonujemy się, że nie koniecznie to co znajduje się daleko od naszego kraju, musi być automatycznie lepsze 🙂