Po raz drugi tej jesieni miałyśmy przyjemność spotkać się z przedstawicielami Austrii w Polsce :) Tym razem gospodarzami byli przedstawiciele Karyntii: Elke Maidic (Biuro Promocji Karyntii), Thomas Michor (Villacher Skiberge – Gerlitzen Alpe und Dreiländereck) oraz Kurt Genser (Nassfeld-Lesachtal-Weissensee). Miło było znowu śmignąć do Wawy, by usłyszeć austriacki akcent na żywo :) Prezentacja nowości była krótka i treściwa, na rzecz rozmów i walki z lodowymi bryłami ;) A konkretnie z blokami lodu, w których zamrożone zostały piłki golfowe - wszystkie ponumerowane i przypisane do paczek z niespodziankami z Karyntii :) Więc uzbrojone w rękawice i narzędzia, waliłyśmy ile sił, żeby dostać się do zatopionych w lodzie białych kul :) Zabawa była przednia!
Nasz ostatni pobyt w Karyntii to marzec 2015. Na lodowcu śniegu było sporo, ale poza nim - jak w całej Europie - warunki narciarskie były wówczas średnie. Pewnego dnia jedziemy sobie pod Molltalera skibusem, wysiadamy, a tu okazuje się, że na górze "piździ jak diabli", kolejka nie jedzie, wyciągi zamknięte, itp., itd... No więc kicha... Wsiadamy z powrotem, kierowca mówi, że jedzie na Ankogel (gdzie wiatr był mniejszy i wyciągi chodzą). Zagadujemy Go, czy będzie jechał potem z Ankogla w drodze powrotnej w rejon naszej miejscówki (Gasthof Pension Innerfraganter Wirt***). On na to, że nie, ale każe nam czekać: dzwoni do szefa, do centrali i mówi o naszej sytuacji. Szef się zgadza i kierowca dostaje zielone światło, żeby popołudniu miał z powrotem jednak kurs do nas :) HURRAAAA!!! No to jedziemy. Po drodze postój w Mallnitz, przesiadka do innego skibusa - całą operacją kieruje z przystanku pracownik parku narodowego, żeby dobrze pokierować ludźmi i wsadzić wszystkich we właściwy skibuss - mówi o warunkach na trasach, że wiatr jest duży, itp... Jedziemy w końcu. Wysiadamy pod Ankoglem, jedziemy do góry, a tam taka zadymka, że tchu nie można złapać!!! No to jedziemy na dół i już nie wracamy do góry, nie ma po co, zero frajdy :( Patrzymy - jedzie skibus, a tam nasz kierowca :) Niestety o tej godzinie nie jedzie w naszym kierunku, jest za wcześnie dla Niego :( Proponuje nam podwózkę do Mallnitz, a stamtąd taxi do naszego domku. Nie mamy wyjścia... Jedziemy - on w tak zwanym międzyczasie - dzwoni nam po taksówkę, żeby czekała na nas, gdy dojedziemy do centrum :) Wysiadamy, kierowca mówi, że za 5 minut taksówka będzie tutaj, na przystanku :) I tak się też stało :) Przemiła pani taksówkarka (która - gdy nie jest taksówką - wozi dzieci jako szkolny autobus, tym samym autem, którym się poruszamy) wiezie nas do bazy, po drodze opowiadając o okolicy :)
Szkoda, że nie potrafię przelać "na ekran kompa" tego, co się wtedy działo i całej tej miłej atmosfery... Bo to naprawdę była niesamowita historia - wszyscy starali się pomóc nam i reszcie narciarzy w trudnej sytuacji, żeby mogli pośmigać sobie na nartach i bezpiecznie wrócić do domu, a wszystko to z uśmiechem na ustach i taką codzienną swobodą, którą ewidentnie mają w sobie, dzięki temu gdzie żyją :) Karyntia to chyba raj na Ziemi :)