Opinia o wyjeżdzających na narty i snowboard jest taka, że co drugi zjazd – to piwko. Albo coś mocniejszego. I coś w tym jest.
Ile razy jedziemy na narty, tyle razy tuż po 10.00 czujemy lekko nieświeży oddech współtowarzyszy w kolejce na szczyt. I nie dlatego, że nie ma co robić na stoku, albo pogoda jest do dupy… Po prostu sporo wczasowiczów preferuje ten właśnie styl jazdy. Jegermaiester, łyk wódeczki, piersióweczka z whiskey, termos z grzanym winem, czy piwko przy barze – to najczęściej widziane dodatki wakacjowiczów. Problem polega na tym, że część z tych twardzieli nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji lekkiego rauszu na stoku. Pół biedy, jeśli łyknie sobie facet o wadze 150 kg, bo jego masa tłuszczu zniweluje skutki. Gorzej, gdy piersiówkę obali koleś, czy laska o wadze 60 kg- w główce lekko szumi, jest cieplutko i można szaleć na stoku…
A konsekwencje mogą być tragiczne nie tylko finansowo… Na szczęście nie dane nam było zweryfikować wyceny pijaństwa na własnej skórze, ale w PL obowiązuje przepis dotyczący kary finansowej za jazdę pod wpływem alkoholu. Do tego, jeśli dojdzie do wypadku – ubezpieczyciel nie wypłaci odszkodowania ani poszkodowanemu, ani ofierze pijaczyny… Że o kosztach leczenia i rehabilitacji po ewentualnym wypadku nie wspomnieć…