Jakiś rok temu kupiłyśmy sobie narty biegowe. I przez rok czekały na śnieg. W końcu napadało go w Sopocie tyle, że udało się odpalić nasze narty biegowe do klasyka.
Żadna z nas w życiu nie jeździła na biegówkach. Nigdy i nigdzie. Nie mamy o tym bladego pojęcia, choć od lat oglądamy zawody w narciarstwie klasycznym i biathlonie. Tym fajniej było w końcu założyć buty do biegówek, wpiąć narty i poudawać, że trenujemy nad morzem 😉
Powiem tak: dla takich amatorów jak my, biegówki to mega wyzwanie i totalne wycieńczenie po godzinie odbijania się kijkami! Próbowałyśmy różnych metod jazdy, starając się unikać upadku.
Cross country skiing w wersji klasycznej jest ponoć najprostszy, ale z własnego doświadczenia mogę stwierdzić, że nie do końca 😉 Pomimo tego, że obie kupiłyśmy narty z łuską, żeby było prościej 🙂 Narty są mega wąziutkie, więc trzeba na początek załapać o co chodzi i stale utrzymywać równowagę. W tym sporcie pracuje DOSŁOWNIE całe ciało. Wszystkie mięśnie, nawet te, o których istnieniu nie wiedziałam, a które ujawniły się po pierwszym treningu w postaci zakwasów 😉
Krok naprzemienny w stylu klasycznym to ponoć najprostsza forma przemieszczania się na tych długich nartach. Co nie znaczy, że to takie proste…
Kijki do nart biegowych też są inne, niż do narciarstwa alpejskiego. Przede wszystkim muszą być dłuższe i być baaaardzo ostro zakończone, żeby było jak się odpychać od podłoża.
Wiązania też są kompletnie inne iż w naszych dotychczasowych nartach carvingowych, czy all mountain. Przede wszystkim buty wpinane są w wiązania tylko z przodu. Pięta pozostaje „luźna”, coś jak w wiązaniach do telemarku… A to dlatego, że noga w nartach biegowych – jak sama nazwa głosi – zachowuje się jak w normalnym biegu. Pięta idzie do góry i do przodu, aby pchać całe ciało wraz z nartami do przodu. To chyba najprostsza definicja 😉
Wieczorny wypad do lasu też był niczego sobie: czołówki na łeb, kijki w dłoń i jazda!